
„Dla mnie najważniejszą rzeczą jest granie dla ludzi” – Wywiad z Vibronics
Steve Gibbs opowiada o hisotrii Vibronics.
Vibronics , future sounds of dub, jest aktywny od 1995 roku niestrudzenie przemierzając świat. Muzyka Vibronics to ścisła czołówka brytyjskiej sceny dub, czego dowodem jest ponad 60 wydawnictw w kultowym już dzisiaj labelu SCOOPS. Ponadto współpracowali z wieloma niezależnymi labelami wydając m.in. w Universal Egg, Jarring Effects, Dubhead czy Jah Tubbys. Poza tym pracowali w studio z Zion Train, Iration Steppas, Macka B, Ranking Joe, Brain Damage, High Tone czy Big Youth by wymienić choć kilku z nich. Pojawiali się na całym świecie, zarówno w klubach jak i festiwalach. Azja, Ameryka Środkowa i Południowa, Karaiby czy cała Europa mogły poznać co naprawdę znaczy future sounds of dub.
Ta historia zaczyna się Leicester, gdzie mieści się centrum dowodzenia Vibronics w postaci studia nagraniowego oraz kultowego już dzisiaj labelu Scoops Records. W długim wywiadzie usłyszycie o początkach Steva, o tym jak to się stało, że Banksy namalował znane na całym świecie logo Vibronics, o procesach powstawania poszczególnych albumów, o zmianach na scenie sound systemowej oraz wielu innych aspektach twórczości Steve’a.
Początki tej rozmowy sięgają jeszcze 2015 roku kiedy 7 marca Steve i Madu Messenger przyjechali do Wrocławia na 7. Urodziny kolektywy Steppa Warriors. Później wywiad chwilę przeleżał w przepastnych archiwach. Ze Stevem widzieliśmy się później jeszcze kilkakrotnie przy różnych okazjach jego występów w Polsce jak Independent Dub Day we Wrocławiu bądź też na sesjach na kontynencie jak na przykład Dub Academy na festiwalu Rototom Sunsplash. Idea zaktualizowania wywiadu i poszerzenia go o nowe informacje padła podczas przygotowań do drugiego sezonu cyklu Sound System DNA. Sytuacja była idealna, bo Steve przyjechał kolejny raz do Wrocławia, żeby zagrać na trzeciej edycji festiwalu Las Camp, który odbywa się na Dolnym Śląsku. Takim oto sposobem wywiad stał się kompletny, zaktualizowany o parę informacji i trafia dzisiaj na Wasze ręce.
Miłej lektury.
Witaj Steve. Urodziłeś się i dorastałeś w miejscu, które nazywa się Haverhill.
Tak dokładnie.
Czytałem, że na początku interesowałeś się całkiem inną muzyką jak punk rock czy rock. Czy mógłbyś powiedzieć mi czego słuchałeś i jak w ogóle zainteresowałeś się muzyką?
Kiedy zacząłem interesować się muzyką to były to lata 80., a ja mieszkałem w bardzo małym mieście. Wtedy cała ta główna fala punk rocka była już za nami. Z racji tego, że pochodziłem z małego miasta to do nas to wszystko dotarło trochę później więc kiedy byłem dzieciakiem punk rock był tam żywy. Dodatkowo bardzo duży wpływ wywarł na mnie amerykański punk i kapele jak Dead Kenedys i tego typu grupy. Podobał mi się polityczny przekaz to o czym mówiło Dead Kenedys i sposób w jaki to robili. Lubiłem też tą falę zespołów post punkowych. Wiesz składy takie jak Siouxsie and the Banshees czy Thompson Twins naprawdę bardzo ich lubiłem. Podobał mi się klimat tej muzyki. To zostało ze mną do dzisiaj i wpłynęło na sposób w jaki robię dzisiaj muzykę. Poza tym od bardzo młodego wieku interesowałem się muzyką, co stało się w pewnym momencie moją obsesją. Ciągle chciałem dowiadywać się więcej, słuchać i odkrywać nowe rzeczy. Wiesz wtedy bez internetu musiałeś naprawdę nieźle grzebać żeby dotrzeć do konkretnej muzyki. Musiałeś wyrobić sobie kontakty z ludźmi. Musiałeś kupować magazyny, książki. Musiałeś pojechać autobusem do Londynu, żeby zdobyć coś ciekawego. To w zasadzie pasja, która będzie trwała całe życie.
A jak to było u Ciebie z reggae? Kiedy po raz pierwszy ta muzyka do Ciebie trafiła?
Wiesz co z reggae jest tak, że mieszkając w Wielkiej Brytanii jesteś nią w jakiś sposób otoczony. Z prostego powodu bo jest ona częścią brytyjskiej kultury. W mieście, z którego pochodziłem nie było żadnej sceny itd. Reggae było gdzieś obecne i słyszałem je w różnych miejscach. Pamiętam kiedy pierwszy raz usłyszałem dub reggae jak to się wtedy mówiło. W tamtym czasie niewiele o niej wiedziałem, ale poważnie mnie zainteresowała.
Pamiętam, że kiedy miałem szesnaście czy siedemnaście lat kiedy jeździłem na festiwale zawsze gdy ktoś grał dub chodziłem ich słuchać. Wtedy uderzyło mnie jak bardzo inna jest ta muzyka i jak bardzo jest interesująca.
Kiedy przeprowadziłem się do Leicester w 1990 roku dopiero wtedy wsiąknąłem w nią na dobre. Oczywiście wcześniej też słuchałem klasycznych rzeczy jak Bob Marley, Lee Perry i tego typu artystów. Przeprowadzając się do Leicester poznałem nową grupę ludzi i wsiąknąłem w tutejszą scenę, która ma bardzo bogate tradycje jeśli chodzi o reggae. Więc tak naprawdę to końcówka lat 80., i początek lat 90., to moment kiedy zaczęło to do mnie trafiać głębiej.
Przeprowadzka z małego miasta do Leicester to też nowe możliwości…
Wiesz co jest najlepsze, że kiedy przeprowadziłem się z małego miasta właśnie do Leicester. Jeśli pochodzisz z syfiastej malej dziury duże miasto może okazać się dla ciebie niczym Manhattan czy coś w tym rodzaju, a daje naprawdę niezłe możliwości i uważam, że Leicester wciąż te możliwości daje. To był w zasadzie główny powód dla którego wyjechałem ze swojego miasta, bo chciałem być zaangażowany w scenę muzyczną, której po prostu u mnie nie było.
Jak zatem wyglądała scena reggae w Leicester kiedy się tam przeprowadziłeś?
Wiesz co dla mnie to było też coś innego, bo zamieszkałem na dzielnicy gdzie była duża karaibska społeczność. Moimi sąsiadami były rodziny, których korzenie sięgają Karaibów, a muzyka reggae była tam wszechobecna. Podobnie z jamajską kulturą i ogólnie z kulturą karaibską. W moim małym mieście nie miałem z tym styczności, ale w Leicester, mieszkałem w czymś w rodzaju getta i byłem otoczony przez karaibskie wpływy. Muzyka reggae była jej ogromną częścią. Mogłeś usłyszeć ją naprawdę wszędzie. Reggae było bardzo polityczne, to niczym styl życia więc zanurzyłem się w to, w tę kulturę poprzez mieszkanie właśnie w tym miejscu.
Kiedy odkryłem scenę reggae i sound systemy stałem się naprawdę ich radykalnym fanatykiem. To była totalna obsesja, która stała się moim życiem.
Powiedz mi jak spotkałeś się z Richie Roots?
Wiesz mieszkałem w dzielnicy, która nazywała się Highfields, która jest czymś w rodzaju getta w Leicester. W zasadzie każdy mieszka w Highfields. Richie Roots tam mieszka, Madu Messenger podobnie, Parvez i wielu innych ludzi z którymi pracowałem lub pracuje mieszka w tej okolicy. Spotkaliśmy się z Richiem, bo to tak naprawdę mała społeczność. Idziesz na sesję i wszyscy się tam znają. Ktoś zapoznaje cię z kolejnymi ludźmi i tak to wygląda. Pomimo tego, że Leicester jest miastem to tamtejsza scena nie była wcale jakaś duża, co ułatwiało poznawanie ludzi.
Kiedy miałeś ten moment kiedy zdecydowałeś, że chciałbyś grać muzykę dla ludzi? Kiedy przyszedł ten czas gdzie powiedziałeś „Ok chcę być po tej drugiej stronie”?
Zawsze chciałem grać muzykę dla ludzi. Kiedy byłem nastolatkiem grałem w punkowej kapeli, więc kiedy zobaczyłem w akcji Aba Shantiego czy Jah Shake i inne ekipy sound systemowe, to obudziło się we mnie dziecko mówiące „Tak! Tak! Też chcę tak robić!” To poczucie i chęć grania muzyki była we mnie od zawsze. Wiesz robić ją, nagrywać i grać dla ludzi. Jak tylko odkryłem scenę sound systemową ta chęć po prostu eksplodowała i przeniosła się na sytuację sound systemową.
Dobra to kiedy pojawił się ten moment, w którym zadecydowałeś „dobra, czas coś zrobić”?
Wiesz co zawsze robiłem coś związanego z muzyką. Grałem w punkowych zespołach, grałem rocka itd., kiedy miałem jakieś czternaście, piętnaście lat. Kiedy przeprowadziłem się do Leicester ciągle coś robiłem w tym kierunku. Wiesz kręciłem się z grupą znajomych, paląc spliffy i grając muzykę. Te wszystkie eksperymenty i uczenie się jak działa muzyka dub i spróbowanie zrozumienia jak robić taką muzykę zaczęło się jakoś w latach dziewięćdziesiątych. W okolicy 1994 roku czy jakoś tak. Uczyłem się jak poskładać riddim w całość itd.
Dodatkowo doszła do tego technologia, której musiałem się nauczyć. Wcześniej byłem po prostu gitarzystą w zespole, ale kiedy odkryłem dub to zobaczyłem i zafascynowałem się całą tą produkcją studyjną. Zainteresowałem się automatami perkusyjnymi i stołami mikserskimi. Wtedy uświadomiłem sobie też, że muzyka, której słucham jest robiona za pomocą cyfrowego sprzętu, a dla mnie to było coś zupełnie nowego. Musiałem się wtedy wiele nauczyć. Jak to działa ten cały sprzęt i tak dalej. Wiesz wtedy nie było internetu, sprzęt był też bardzo drogi i nie było do niego takiego łatwego dostępu, więc zajmowało to trochę czasu nauczenie się i przywyknięcie do tego wszystkiego.
Wspomniałeś, że byłeś gitarzystą w kilku zespołach. Czy możesz powiedzieć mi coś więcej na ten temat? Co to były za zespoły?
Byłem gitarzystą w zespole w latach 80., w Suffolk we wschodniej Anglii. Zespól nazywał się Possession. Graliśmy rocka, ciężkiego rocka. To był zespół niezależny, a ja grałem tam na gitarze, pisałem muzykę. Miałem wtedy szesnaście, siedemnaście lat. Byłem bardzo młody, ale od razu rzuciłem się na głęboką wodę i pisałem muzykę. Tak to wszystko się zaczęło.
Pamiętasz pierwszą imprezę jaką zagrałeś?
Pamiętam kiedy pierwszy raz zagrałem w formule live dub mix. To było gdzieś w okolicach 1996 roku czyli jakieś dwadzieścia dwa lata temu. Wtedy nie było mowy o laptopach czy kartach dźwiękowych. Musiałem zabrać ze sobą całe studio, którym był starodawny komputer, modulatory dźwięku, automaty perkusyjne, stół mikserski i wszystkie efekty. To wszystko musiałem podłączyć i zainstalować w klubie.
W tamtym czasie dosyć popularnym rozwiązaniem była druga scena na której grano dub i reggae podczas nocy raveowych. To był duży klub, w którym grało się głównie techno i house, ale na drugiej scenie prezentowano inną muzykę, a reggae i dub było dość popularnym rozwiązaniem. To zabawne, bo tak naprawdę wcale mi się to nie podobało, ale kilkoro ludziom, którzy tam byli naprawdę się podobało i zdałem sobie sprawę, że być może powinienem iść w tym kierunku. Może byłoby inaczej, ale pamiętam, że bardzo słabo wtedy płacili za tego typu granie, a ja też nie do końca byłem na to gotowy. Postanowiłem sobie, że następnym razem kiedy będę miał tak zabrać to dobrze się do tego przygotuję.
Chciałbym zapytać Cię o Twoje logo, bo wiem, że kryje się za nim ciekawa historia. Kto je namalował?
O tak. To naprawdę ciekawa historia, bo zostało narysowane przez gościa, który nazywa się Banksy, który jest obecnie niesamowicie popularnym artystą. Wydaje mi się, że jest najbardziej znanym i popularnym street artowcem w całej Europie, a może i nawet na świecie. Wiesz to był przyjaciel mojego przyjaciela. To było naprawdę lata temu i nie wtedy był bardzo znanym artystą. Znalem go wtedy jako Robin i zapytałem mojego kumpla „myślisz, że Robin byłby w stanie narysować moje logo?”. To był czas kiedy zaczynałem startować z Vibronics. Mój kumpel powiedział, że go zapyta czy to zrobi. Tak powstał ten piękny obraz, który całkowicie mnie powalił i bardzo mi się spodobał. Od tego momentu używam go jako logo. Kilka lat później został niesamowicie popularnym artystą. Teraz ludzie dziwią się, że mam logo zrobione przez Banksy’ego co jest naprawdę niezłe, ale wtedy to był po prostu gość, którego poznałem, który był częścią sceny hippie i dub w Leicester.
W 1997 roku podpisałeś się z labelem Neil’a Percha – Universal Egg. Czy możesz mi powiedzieć jak to się stało? Jak poznaliście się z Neilem? To był duży krok w historii Vibronics.
Zaczęło się od tego, że robiłem muzykę w moim bardzo podstawowym studio i nagrywałem swoje numery na taśmę. Wysłałem je pocztą do kilku labelów i ludzi, których uznałem, że może to zainteresować. Dołożyłem do tego, krótki list. Coś w stylu „Cześć, jestem Steve Vibronics. To moja muzyka Chciałbym bardziej zaangażować się w tworzenie sceny”., i tak dalej. Jakiś rok później zadzwonił do mnie Neil Pearch mówiąc „Cześć, dostałem Twoją taśmę. Byliśmy na trasie przez praktycznie cały rok, a Twoja muzyka nam towarzyszyła. Wszystkim nam bardzo się ona podoba. Chcielibyśmy bardziej rozpromować nasz label Universal Egg i szukamy nowych artystów, z którymi chcielibyśmy coś zrobić. Chcielibyśmy, żebyś był jednym z nich. Co Ty na to?”. Wiesz to była dla mnie ogromna szansa więc pojechałem do Londynu gdzie była ich baza i mieściło się ich niesamowite studio. To było na Tottenham, w Londynie. Wszystko poszło naprawdę dobrze, a ja zostałem bardzo mocno zainspirowany ich filozofią DIY takim punkowym zacięciem jakie mieli. Byli też grupą, która odnosiła spore sukcesy więc pomyślałem sobie, że skoro im się to udało to ja też mogę to robić. Zion Train byli dla mnie naprawdę dużą inspiracją.

Vibronics crew: Jah Marnyah, Madu Messenger, I Mitri, Parverz, Steve Gibbs, Echo Ranks
Jest jeszcze jedna ważna rzecz, która wydarzyła się w początkach istnienia Vibronics. To praca jaką zrobiłeś z Jah Free. Zagraliście wspólnie trasę, a później zrobiliście wspólny album.
Zgadza się. To wszystko wydarzyło się za sprawą Zion Train. Universal Egg to ich label, a ich planem było sprowadzenie nowych artystów, którzy będą u nich wydawać. Później zorganizowali trasę koncertową po całej Europie. Pojechałem w tę trasę i był na niej też Jah Free. Wcześniej nigdy nie mieliśmy okazji się poznać. Poza tym było tam też kilku innych artystów, którzy podpisali się z Universal Egg, którzy tworzyli coś około dubowego. Z kolei ja i Jah Free byliśmy jednymi artystami w tej stawce, którzy reprezentowali roots i dub. Więc z miejsca byliśmy na tej trasie.
Dobrze się nam ze sobą pracowało i graliśmy ze sobą bardzo dużo, robiąc coś na zasadzie sound clashu w konwencji dubowej każdego wieczoru kiedy graliśmy. Zawsze na koniec imprezy graliśmy tune fi tune. Wtedy Neil i Colin, którzy zarządzali Universal Egg zasugerowali: „Może powinniście zrobić wspólny album, bo wasza muzyka naprawdę dobrze ze sobą współgra”. Wymyślili wtedy, że powinniśmy nagrać go w konwencji, że jedną stronę ma Jah Free, a drugą ja. Od razu się zgodziliśmy i tak właśnie powstał ten album.
W 2000 roku wydałeś pierwszy samodzielny album Vibronics „Dub Italizer”, ale wkrótce po tym założyłeś swój label Scoops. Dlaczego tak szybko zdecydowałeś, że chcesz robić rzeczy niezależnie?
Po części oczywiście, że ważną rzeczą było bycie niezależnym, ale jako wieloletni miłośnik muzyki bardzo lubię całą tę sytuację z labelami płytowymi i płytami jako takimi. Przez to zawsze też chciałem mieć swój label, bo muzyka jest dla mnie czymś ważnym. Zawsze patrzyłem gdzie dana płyta była wydana. Poza tym miałem swoje studio i produkowałem naprawdę dużo muzyki i było jej na tyle dużo, że żaden inny label nie byłby w stanie jej wydać. Pomyślalem sobie wtedy, „Ok Zion Train wyda trochę mojej muzyki, a ja zajmę się rozruszaniem swojego labelu, w którym będę wydawał muzykę, którą zrobiłem w studio”. Dodatkowo w tym czasie pracowałem z Richie Roots, z którym robiliśmy też wspólną muzykę. Zdecydowaliśmy się wtedy, żeby wspólnie założyć ten label i wydawać rzeczy, które zrobiliśmy razem. Tak powstało Scoops.
Scena dub w Wielkiej Brytanii mocno się zmieniła jak wszystko z resztą od momentu kiedy zaczynałeś w latach 90., które bez wątpienia były złotą erą sound systemów na wyspach. Teraz w nowym Millenium mamy zupełnie nową sytuację, w której pojawiła się cała masa technologii. Ludzie nie używają już praktycznie tradycyjnych nośników. Zdarza się, że na sesjach pojawiają się słabej jakości pliki. Jak oceniłbyś te zmiany? Jak to wygląda z Twojej perspektywy?
Od tego czasu dub rozprzestrzenił się po całej Europie. Zaangażowało się w niego bardzo dużo ludzi. Wiesz to tak samo jak w moim przypadku kiedy zakochałem się w muzyce i tej całej kulturze i po prostu zostałem w nią wciągnięty. Produkując i grając tą muzykę.
Jeśli chodzi o format z którego grasz nie jest dla mnie tak bardzo istotny. To na czym mi najbardziej zależy to muzyka. Tak długo jak tylko muzyka brzmi dobrze nie mam nic przeciwko czy ktoś gra z gramofonów, plików, czy miksuje na żywo czy cokolwiek. Tak długo jak tylko muzyka jest dobra i ma dobry przekaz to nie jest to dla mnie istotne z czego tak naprawdę grasz.
Ja obecnie gram całkowicie cyfrowo. Gram z plików czy to mp3 czy wav. Zawsze sprawdzam czy pliki, które będę grał brzmią dobrze. To bardzo interesująca debata, która toczy, bo w reggae masz bardzo dużo tradycji i tradycyjnie było tak, że wszyscy grali z gramofonów. Prawda jest taka, że jedynym powodem dla którego używało się wtedy gramofonów to to, że był to jedyny sprzęt na którym mogłeś odtworzyć swoją muzykę. Nie wzięło się to z miłości do gramofonów, a z chęci zagrania swojej muzyki. Wytnę go na acetacie i będę go grał. Dla mnie to kontynuacja tej drogi. Grając z płyty kompaktowej, plików czy jakiegokolwiek innego formatu to wciąż najważniejszym pozostaje fakt, że chcesz zagrać swoją muzykę.
Od momentu kiedy zacząłeś po dziś dzień kultura sound systemowa i dub rozprzestrzeniły się na cały świat. Obecnie zaczyna przypominać już globalny ruch. Jak to widzisz?
Jestem bardzo zaskoczony w sposób w jaki stało się to globalne. Kiedy zacząłem wsiąkać w scenę w Leicester to wyjeżdżałem też sporo do Londynu i dowiadywałem się co się dzieje i jak się to wszystko rozprzestrzenia po całym kraju. W tamtym czasie byłem w kontakcie z Iration Steppas w Leeds itd. Wiedziałem co się dzieje na naszym podwórku. Dopiero kiedy zacząłem wydawać muzykę zobaczyłem, że scena jest tak naprawdę w całej Europie, która ciągle się rozrastała.
Dla mnie zaskakujące jest to tak popularne. Podróżując w naprawdę odległe miejsca jak Meksyk, Brazylia, Japonia i tego typu miejsca widzisz jak to wygląda. Poza tym moją misją zawsze było to by dzielić się moją muzyką. Można powiedzieć, że jest to globalne, ale w tym samym czasie moją misją jest granie mojej muzyki. Gdziekolwiek mnie ona zabierze godzę się na to. Dzięki temu byłem w wielu odległych miejscach.
A czy orientowałeś się co dzieje się na Jamajce w tej kwestii? Słyszałeś o tym ruchu reggae revival?
Nie jestem do końca pewien. Sprawdzałem co się dzieje i oczywiście jest tam Dub Club, ale Dub Clubem jest raczej z nazwy. To bardziej reggae club.
Jest też Suns Of Dub z synem Augustusa Pablo.
O tak i jest jeszcze syn Fatisa Burella z Exterminator, który też zaangażował się w produkcję muzyczną. Brzmienie Exterminator miały na mnie ogromny wpływ w szczególności te produkcje z lat 90. Po prostu je uwielbiam. Produkcje i brzmienie Fatisa. Zrobił też naprawdę świetne dubowe produkcje, naprawę robił fantastyczne miksy dubowe. Bardzo tęsknię i chciałbym bardzo usłyszeć jakiś dobry dub z Jamajki. Dlatego też bardzo mocno wierzę, że w końcu wróci. Ta muzyka odcisnęła ogromny wpływ na całe korzenne brzmienie muzyki i rozwój sceny sound systemowej. Scientist jest dla mnie najlepszym mikserem dubu w ogóle, a na drugim miejscu stawiam brzmienie Exterminator. Chciałbym pewnego dnia usiąść i móc powiedzieć o to brzmienie takiego czy takiego studia. Więc trzymam kciuki.
Jak zdefiniowałbyś albo opisałbyś czym jest dla Ciebie kultura sound systemu?
Kultura sound systemowa jest tak naprawdę niezłą mieszanką, która stwarza duże pole do działania. Przepełniona podejściem DIY. To świetne miejsce w którym ludzie mogą spotkać się razem i wspólnie odczuwać przyjemność ze słuchania muzyki. Gdzie możesz czegoś się z tej muzyki dowiedzieć, a ktoś inny może ją wyprodukować i zagrać. To jest ta kombinacja, że możesz być w nią zaangażowany przychodząc na sesje i słuchając tej muzyki, a z drugiej strony tworzysz ją grając czy produkując numery. Poza tym buduje specjalny rodzaj energii. Kiedy słuchasz muzyki bardzo głośno to wtedy zaczyna wywierać na tobie wpływ. Poza tym jesteś wolny żeby się wyrazić.
Madu Messenger: Dla mnie sound system jest niczym tłumik pod ciśnieniem. Pełnił dokładnie tą samą rolę kiedy byłem dzieciakiem. Kiedy to wszystko się zaczęło przeciwko uciskowi systemu i temu Babilonowi, o którym tyle ciągle mówimy i śpiewamy. Żeby to dotarło do ludzi to musisz zdobyć ich atencję, a najlepiej robi się to poprzez muzykę. Jeśli przyjrzysz się tradycji muzycznej w kulturze karaibskiej, albo raczej powinienem użyć stwierdzenia – kultury wywiezionej na zachód – jak zwykliśmy o tym mawiać.
Według mnie kiedy jesteś uciskany wtedy zaczynasz grać na swoim bębnie. Zaczynasz grać swoją muzykę itd. Z racji tego, że to wszystko poszło tak daleko i uważam, że w czasach kiedy żyjemy wszyscy doświadczamy bardzo dużo ucisku. Dlatego tak wielu ludzi zaczyna teraz przeciwstawiać się systemowi. Popatrz na miejsce w którym to wszystko się zaczęło. Na Jamajkę, która zrodziła ten światowy fenomen, który w mutuje, albo używając lepszego słowa zmienia się w zależności od miejsca w którym się znalazł. Rozwija się we własnym tempie, z własnym kontekstem społecznym, ale wciąż ma tę samą funkcję i tradycje.
Dla mnie to bardzo istotny aspekt, że to jedna z nielicznych form muzycznych, a słuchałem wielu rodzajów muzyki, gdzie tak bardzo rozwinęły się relacje symbiotyczne czy wręcz relacje rodzinne na jej każdym możliwym poziomie. Od producentów jak Steve po ludzi którzy grają muzykę jak Aba Shanti czy Iration Steppas. Przez ludzi, którzy noszą i ustawiają głośniki po ludzi takich jak ty, którzy robią audycje radiowe i szerzą ten przekaz dalej. Na ludziach, którzy przychodzą na imprezy kończąc. To wielka różnorodność. Sound system sprawia tą różnorodność, której inne gatunki po prostu nie mają w takim oczywiście rozumieniu. Dla mnie to bardzo istotna sprawa.
Jak jesteśmy przy definicjach to powiedz mi czym dla Ciebie jest dub?
Dub to ten rodzaj muzyki w który ma w sobie wyciągnięte pewne partie. To właściwie jest dub. Wszystkie numery dubowe na początku były numerami reggae. Wtedy King Tubby, Lee Perry czy Scientist zaczęli wycinać z niego poszczególne rzeczy. Wiesz zabierali gitarę, albo sekcję dętą lub wokal. Tym właśnie stał się dub. Próbą wyciągnięcia z muzyki tak dużo jak tylko się da i pozostawienie możliwie surowych elementów. Tymi elementami są bębny i bas.
Kolejną bardzo istotną rzeczą jest dołożenie do tego wszystkiego odpowiednich efektów. Kiedy wyciągniesz już to co chciałeś to musisz zacząć nakładać efekty. Zaczynasz robić dub. Wydaje mi się, że jest to dosyć uniwersalna zasada dla wszystkich stylów w muzyce około dubowej. Dub może też oznaczać dubstep, dub techno i pozostałą muzykę taneczną. One wszystkie opierają się na tych samych elementach. Usuwasz jak najwięcej możesz i dostajesz solidną partię bębnów i basu i przestrzeń w którą możesz wpleść dużo efektów.

Madu Messenger i Steve Gibbs
Twoim zdaniem sound system to głos ludzi, kultura, misja czy model biznesowy?
Początki muzyki reggae są w cierpieniu czarnego człowieka w systemie kolonialnym. To głos biednych w podobny sposób jak blues i inne formy muzyczne jak na przykład punk. Teraz już się o tym nie mówi. Obecnie stało się to kolejną gałęzią przemysłu muzycznego. Ale z drugiej strony zawsze był w to zaangażowany jakiś biznes. Już na Jamajce byli ludzie, którzy robili na tym pieniądze bo próbowali z tego żyć. Więc zapraszasz sound system, który ściągnie ludzi do twojego lokalu, w którym kupią rum i piwo, a pieniądze zostaną w twoim sklepie, na twoim yardzie. Wiesz zawsze w tym wszystkim była jakaś nuta biznesu. Biznes nie musi być tutaj rozumiany jako to brudne słowo. Zdecydowanie jednak muszę stwierdzić, odszedł od swoich korzeni.
W 2008 roku wydałeś album „UK Dub Story”. Czy chciałeś oddać hołd brytyjskiej scenie? Czy chciałeś opowiedzieć historie rodzimej sceny?
Powód dla którego tak nazwałem ten album jest taki, że kiedy robiłem ten album UK dub stał się rozpoznawalną nazwą. Opisującą dub pochodzący z Wielkiej Brytanii. Pomimo, że brzmi to dzisiaj całkowicie logicznie to dziesięć lat temu go nie używano. Nie usłyszałeś nigdzie o czymś takim jak „UK dub”. Dopiero kiedy stał się bardzo popularny szczególnie we Francji, a później na reszcie kontynentu to Francuzi zaczęli tak to nazywać dub pochodzący z Wielkiej Brytanii. I tak też jest. Nie przypomina jamajskiego dubu mimo tego, że jest nim bardzo inspirowany. To typowo brytyjska rzecz i naprawdę bardzo mi się podoba idea nazywania tego UK Dub.
Razem z Madu Messengerem pojawiliśmy się w wielu naprawdę odległych miejscach. Czujemy się jakbyśmy nieśli ze sobą sztandar UK Dubu i niczym patrioci, którzy są dumni z przynależności do tej niesamowitej sceny muzycznej. Dlatego zdecydowałem się nazwać album „UK Dub Stroy”, bo to też nasza historia. Z tego punktu widzenia ma to absolutny sens.
Jeśli dotknęliśmy tematu UK dub to następną rzeczą o którą chcę Cię spytać to Francja, która obecnie ma bardzo dynamicznie rozwijającą się sceną z wieloma zespołami, producentami, sound systemami itd. Ty w 2012 roku zrobiłeś album „French Connection”, który nagrałeś w kolaboracji z francuskimi producentami dubowymi. Jak do tego doszło? Wiem, że w tamtym okresie sporo koncertowałeś we Francji.
Album „French Connection” powstał z powodu moich częstych wizyt w tym kraju. Francja to duży kraj więc są też duże pomiędzy miejscami w których się gra. Zwykle jedziesz do Francji na trzy dni, żeby zagrać swoje. W większości są to weekendy. Zwykle przesiadujesz w samochodzie pomiędzy sześcioma, a ośmioma godzinami więc masz dużo czasu na to żeby pogadać i przedyskutować pewne sprawy. Scoops Records powstało właśnie w ten sposób kiedy rozmawialiśmy podczas jednej z takich podróży z Richie Roots na tematy z nim związane.
„French Connection” powstała w taki sam sposób. Kiedy przemierzaliśmy Francję i zagraliśmy parę udanych sesji zorientowaliśmy się wtedy, że francuska scena jest niesamowita. Radzi sobie naprawdę dobrze. Obserwowaliśmy ją w zasadzie od samego początku, bo od lat 90., bo w 1997 roku po raz pierwszy przyjechałem zagrać we Francji. Widziałem więc jak się rozwija od praktycznie zera. Jedyną sceną jaką wtedy mieli to była to scena skupiona wokół Lyonu. Z zespołami takimi jak High Tone czy Brain Damage. Ich miłość do UK Dubu przyszła później, a ja chciałem to uczcić, bo to było dla nas naprawdę dobre. Graliśmy wiele razy we Francji, znaliśmy ich publiczność, producentów. Więc miało to wielki sens, żeby zrobić z nimi wspólny album, po to żeby uczcić współpracę pomiędzy sceną francuską, a sceną brytyjską. Poza tym w tym samym czasie coraz więcej francuskich producentów zaczęło pojawiać się w Wielkiej Brytanii. Ludzie tacy jak Kanka, Blackboard Jungle czy O.B.F., którzy powoli zjawiali się dość regularnie na wyspach. Wytworzyła się swoista koneksja pomiędzy dwoma krajami.
A masz jakiegoś ulubionego francuskiego artystę, bądź producenta, czy zespół?
Obecnie jest ich naprawdę wielu. Wiesz co ciężko jest wymieniać pewnych ludzi bez wspominania o kolejnych. Oczywiście niesamowitym jest to co zrobiło O.B.F. Jeśli brytyjska scena inspirowała się bardzo sceną jamajską, tak francuska scena jest pod wielkim wpływem Wielkiej Brytanii. Teraz scena na wyspach jest niezależna od wszystkiego, wytworzyła swój własny styl. Podobnie jest z Francją. Ekipy takie jak O.B.F., które obecnie są na topie wytworzyły i rozwinęły coś co z całą pewnością można nazwać francuskim brzmieniem. Świetnie się temu przyglądać.
Oczywiście jest też inna strona francuskiej sceny. Wciąż są miłośnicy tradycyjnego grania roots, są zwolennicy zespołów, ale też są cyfrowi zajawkowicze, którzy lubują się w nowych technologiach itd. Naprawdę sporo się tam dzieje.
W 2015 roku wydałeś album „Return Of Vibronics”. Skąd powróciło Vibronics? Byłeś ciągle aktywny zarówno pod kątem producenckim jak i koncertowym…
Po części bardzo spodobało mi się jak brzmi ten tytuł i uznałem, że to dobra nazwa dla całego albumu. Poza tym to było bardzo ironiczne z mojej strony, bo tak naprawdę Vibronics nigdy nie był bardziej obecny. Nie było żadnego powrotu, bo zawsze tu byliśmy.
Z drugiej strony to był też powrót do tego, że znowu pracowałem na własną muzyką w studio. Wiesz wcześniej zrobiłem bardzo dużo kolaboracji z Brain Damage czy cały ten projekt French Connection. Poza tym ciągłe remiksy i inne projekty, którymi się zajmowałem. Więc to był powrót do robienia dubu w studio. Poza tym znikąd nie wracaliśmy bo nigdzie się tak naprawdę nie wybraliśmy.

Dougie Wardrop (Conscious Sounds/Bush Chemists) i Steve „Vibronics” Gibbs
W 2017 roku z kolei ukazał się kolejny album kooperacyjny, który nagrałeś razem z Dougie Wardropem z Bush Chemists/Conscious Sound – „Half Century Dub”. Jak do tego doszło? Jak wyglądał proces produkcji tego albumu? Czy siedzieliście nad nim razem i pracowaliście wspólnie? Czy też podzieliliście album na pół i każdy zajął się swoją częścią?
Pracowaliśmy razem nad dwoma numerami, które wspólnie zrobiliśmy na ten album. Jeśli chodzi o pozostałe numery to pracowaliśmy oddzielnie. Wymieniliśmy się klasycznymi numerami z naszych katalogów i na nowo nad nimi pracowaliśmy. Ciągle przesyłaliśmy sobie te rzeczy przez internet. Czasem przyjeżdżałem do Dougiego żebyśmy pracowali razem nad muzyką. Więc tak to właśnie wyglądało. Poza tym głównym pomysłem było to, że połowa będzie moja, a druga połowa Dougiego jak w typowym albumie kolaboracyjnym.
To dość zabawne kiedy robi się wspólnie album. Oczywiście to może zadziałać, ale jeśli chodzi o jego późniejsze miksowanie to jest to robota dla jednej osoby. Ten album jest kolaboracją jeśli chodzi o zrobienie i dobór muzyki. Z kolei jeśli chodzi o miks to jest to jednoosobowa sytuacja. To jak z graniem na gitarze, saksofonie czy innym instrumencie. Robi to zawsze jedna osoba i tak właśnie było w przypadku miksowania tego albumu.
W tym roku z kolei wydałeś bardzo ciekawy album „Woman On A Mission”. Czy możesz powiedzieć mi więcej na temat tego projektu? Jak do tego doszło? Kto wpadł na ten pomysł i jak to się rozwinęło?
Vibornics grało więcej razy w Cross Clubie w Pradze niż w jakimkolwiek innym miejscu na całym świecie. Zawsze tam wracaliśmy od samego początku działalności. Poznaliśmy się z Leo i Kenzo, którzy tak jakby wzięli nas pod swoje skrzydło jeśli chodzi o sprowadzanie nas do Pragi. Wiesz byliśmy pierwszym zagranicznym składem jaki zaprosili do siebie. Zawsze mieliśmy wspólny przelot, podobną energię i przekonania na tematy polityczne i życiowe.
Oni i ekipa z ich klubu coraz bardziej zainteresowali się tym, żeby współtworzyć jakieś projekty kulturalne i chcieli zacząć wydawać muzykę. Rozmawialiśmy na ten temat od bardzo długiego czasu, żeby wydać wspólnie jakiś album. Między czasie pojawiały się różne problemy czy to natury prywatnej czy politycznej, ale ciągle o tym rozmawialiśmy. Zaczęliśmy rozmowy na temat albumu, który byłby skupiony na kobietach w reggae. Dla mnie to dodatkowe wyzwanie, bo byłem wychowywany głównie przez moją mamę i siostrę więc kobiecy element był bardzo obecny w moim życiu. Poza tym wczesny okres działalności Vibronics to współpraca z Boney L, Vitamin „M”, była też Allison, która grała na perkusjonaliach. Dużo kobiet było zaangażowanych w pierwsze rzeczy Vibornics.
Nie lubię patrzeć kiedy kobiety są z czegoś wyłączane, bo coś jest typowo męską domeną. Coś w tylu klubu macho. Chciałem też dodać odrobinę otuchy kobietą, by bardziej się zaangażowały i mówiły o swojej roli w reggae. To naprawdę zadziałało. Album okazał się dużym sukcesem co bardzo mnie ucieszyło.
Jaki był klucz doboru wokalistek, które pojawiły się na tym albumie?
Głównym kluczem doboru wokalistek na „Woman On A Mission” było pokazanie różnorodności. Pokazanie tego jak wiele różnych głosów jest w tej muzyce w kontekście śpiewających kobiet. Jestem szczęściarzem, bo przez wiele lat współpracowałem z wieloma osobami. Ten album to świetna okazja, żeby znowu móc pracować z ludźmi, z którymi pracowałem już wcześniej jak na przykład z Boney L, która była pierwszą wokalistką Vibronics. Jak Vanya O czy Saraléne. To była też dobra okazja do pracy z wokalistkami jak Nish Wadada, z którą graliśmy wspólnie na żywo, ale nigdy nie pracowaliśmy w studio. Podobnie jak w przypadku Trilla Jenna. Bardzo podobają mi się rzeczy, które zrobiła z Mad Professorem więc trzeba było postarać się, żeby wciągnąć ją w nasz album. Nanci, z którą bardzo ciekawie pracowało się nad miłosną piosenką, którą zrobiła. Bardzo podobają mi się rzeczy, które robi z Phoebe i Congo Natty. Tak samo I-Leen, z którą grałem wiele razy na żywo i też bardzo podoba mi się to co robi. Tak to mniej więcej wyglądało. Głownie chodziło o pokazanie tej różnorodności.
Czy masz jakaś najbardziej pamiętną sesję jaką zagrałeś? Wiesz taka do której wracając w pamięci myślisz sobie, że była naprawdę dobra.
Nie wiem tak naprawdę ile sesji zagrałem w swoim życiu, ale było ich naprawdę dużo. Bardzo dużo przez te dwadzieścia pięć lat grania w zasadzie na całym świecie. Osobiście bardzo lubię podróżować. Bardziej pamiętam te, które wymagały długiej podróży do jakiś egzotycznych miejsc. To powoduje, że twoje zdolności i doświadczenia podczas tych podróży i bycia w innych miejscach w pewnym sensie cię wzmacnia.
Szczerze mówiąc, każda sesja może być tą pamiętną. Dla mnie najważniejszą rzeczą jest granie dla ludzi. Oczywiście bardzo miło jest kiedy zostaje zaproszony do takich miejsc jak Brazylia, Japonia i tak dalej, ale one mogą być tak samo dobre jak granie w swoim sąsiedztwie czy w małym klubie. Tak długo jak ludzie dobrze się bawią tym bardziej wprowadza cię to w odpowiedni nastrój. Nie mam czegoś takiego jak „To była ta sesja!” , bo było ich naprawdę za dużo. Jestem szczęściarzem, że mogłem zagrać ich tak wiele.
Jeśli jesteśmy przy sesjach sound systemowych to publika, która się na nich stawia też się mocno zmieniła. Obecnie w Europie na sesjach pojawia się coraz więcej publiki rave’owej niż tych zorientowanych na dub. Jak Ty to postrzegasz?
Oczywiście tak jest. Każdy kraj przyjmuje muzykę w swój unikalny sposób. Jako producent muzyczny nie mam nad tym absolutnie żadnej kontroli, ale tak długo jak ludzie doceniają to co robię i jestem w stanie złapać z nimi kontakt i czerpać przyjemność z tego, że mogę z nimi obcować i podnieść ich na duchu z moją muzyką to będę grał tak naprawdę wszędzie gdzie zostanę zaproszony.
Wiesz rzeczy zawsze się zmieniają i zawsze będą to robić. Będzie ciągły ruch. Nie jesteś w stanie stać ciągle w jednym miejscu. Jeśli chodzi o tę sprawę z rave’ami to tak jak rozmawialiśmy o tym wcześniej, to w latach 90., był ten link pomiędzy dubem i rave. Dla mnie nie ma w tym nic nowego.
Czy ciągle masz jakiś artystów zarówno wokalistów jak i instrumentalistów z którymi chciałbyś pracować w studio?
Oczywiście. Wiesz co uwielbiam pracować z nowymi ludźmi zarówno z muzykami jak i wokalistami. Bez wątpienia taką osobą był Michael Prophet, który niestety tak niespodziewanie odszedł. To był mój ulubiony wokalista kiedy wchodziłem i odkrywałem reggae. Pracowanie z kimś kto ma taki talent ale także ogromne doświadczenie było dla mnie czymś niesamowitym. Z drugiej strony lubię też pracować z ludźmi, którzy być może w życiu czegoś nie nagrywali. Jestem bardzo szczęśliwy z tego, że byłem pierwszą osobą, która wydała numery Boney L, ale też ludzi takich jak Jah Marnyah, Echo Ranks, Madu Messenger ludzi, którzy są z Leicester. Dobrze było pracować z nimi nad ich pierwszymi w życiu wydawnictwami. Ostatnio było tak z Nia Songbird, która jest kolejną reprezentantką Leicester, podczas nagrań do albumu. Więc wiesz kocham to robić. Moim planem jest pracowanie z nowymi ludźmi, ale jednocześnie ciągła współpraca z klasycznymi artystami, których bardzo sobie cenię, a także innymi muzykami w studio.
Ten cykl programów nazywa się Sound System DNA. Czy mógłbyś mi powiedzieć jak zdefiniowałbyś sound systemowe DNA? Czym ono jest?
Nie mam swojego sound systemu, ale wydaje mi się, że sound systemowe DNA to jakaś szalona wewnętrzna energia, która powoduje, że chcesz zbudować własny system. Pakować go, gdzieś z nim jeździć, ustawiać go, grać na nim całą noc potem znowu go spakować i jechać dalej. To szaleństwo w głosie, kiedy ludzie mówią „przywieziemy swój własny sound system”. To właśnie jest to sound systemowe DNA. Moim zadaniem jest dostarczanie muzyki sound systemom i często jestem zapraszany, żeby grać na sound systemach. Posiadanie tego DNA jest najczystszą formą miłości do muzyki. Odczuwania jej. Tego basu, który wywiera na ludzi duży wpływ. Pisanie muzyki, która jest robiona pod specyficzny format i środowisko to właśnie mój udział.
Dobrze, a powiedz mi jak wygląda studio Vibronics? Jakiego sprzętu używasz? Chcesz się podzielić tą wiedzą?
Studio Vibronics obecnie zmieniło miejsce i jest w innej lokalizacji niż ta w której zaczynałem. Miałem tam bardzo podstawowy i gówniany sprzęt, na który mogłem sobie wtedy pozwolić. Trochę zajęło zanim doszedłem do miejsca, w którym jestem teraz gdzie wszystko zostało znacznie ulepszone. Mam w sobie tego punkowego ducha, który chce realizować rzeczy bez wydawania na to wielkich pieniędzy. Poza tym nie wydaję kasy ot tak. Jestem pierwszą osobą, która nie wyda fortuny na jakiś sprzęt jeśli istnieje możliwość, że jestem w stanie uzyskać to samo tyle, że w inny sposób. Mieszkając w Wielkiej Brytanii jest nieco łatwiej bo tego sprzętu muzycznego jest wszędzie pełno, bo rynek jest duży. Możesz znaleźć jakiś świetny sprzęt za niewielkie pieniądze jeśli tylko wiesz czego szukasz.
Po wieloma względami studio za bardzo się nie zmieniło. Nadal jej sercem jest analogowy mikser, osobne jednostki z efektami jak reverb, delay, phaser czy różnego rodzaju filtry. Bardzo dużo używałem też automatów perkusyjnych, modulatorów brzmienia i samplerów, ale obecnie mam to wszystko w komputerze. Bardzo dużo programuję właśnie na komputerze. Jeśli chodzi o miks to każdą ścieżkę wysyłam na poszczególny kanał miksera i robię to w tradycyjny oldschoolowy sposób. Próbowałem kiedyś robić to całkowicie na komputerze, ale nie podobało mi się to do końca. W szczególności miks dubowy, kiedy musisz traktować stół mikserski jak instrument. Na komputerze wydawało mi się to dosyć problematyczne więc preferuję ten aspekt robić na stole.
Pomimo tego, że studio jest o wiele lepsze niż było to wciąż nie jest tak bardzo odległe od tego miejsca. To ciągle bardzo podstawowe studio.

Inside Vibroncs studio
Obecnie w Scoops Records masz wydanych sześćdziesiąt tytułów. Co następne szykujesz w Scoops?
Kolejnym wydawnictwem ze Scoops Records będzie limitowana edycja albumu, który będzie zawierał na sobie bardzo ale to bardzo surowe dubowe instrumentalne wersje numerów z albumu „Woman On A Mission”. Kiedy wyjdzie to są plany na kilka nowych wydawnictw z różnymi wokalistami, więc wypatrujcie newsów.
Na koniec kilka podstawowych rzeczy. Gdzie ludzie mogą znaleźć Cię w sieci?
Wystarczy wpisać www.vibronics.co.uk i znajdziesz się na stronie internetowej. Znajdziesz nas też na Facebooku, Instagramie, Twitterze w zasadzie na wszystkich tych mediach społecznościowych.
Na sam koniec dam Ci kilka słów kluczy i powiedz mi proszę co przychodzi Ci na myśl kiedy je usłyszysz ok?
W porządku.
Future Sounds Of Dub.
Zawsze uważałem, że dub brzmi bardzo futurystycznie. I wydaje mi się, że albumy Scientista wciąż tak brzmią. Zawsze chciałem móc to kontynuować, robić muzykę która przesunie pewne granice w technologii i produkcji muzyki, ale wciąż jej główny korzeniem będzie reggae. Więc stwierdzenie future sounds of dub będzie oznaczało użycie nowych technologii i sprawienia by muzyka brzmiała futurstycznie, ale wciąż będzie to dub. Będzie to oryginalne.
Muzyka.
Muzyka to po prostu moje życie. Zawsze nią była od najmłodszych lat. Nic nie jest dla mnie ważniejsze niż muzyka. Ciągle jest moim największym punktem zainteresowania. Jestem ogromnym szczęściarzem, że stała się częścią mojego życia i mogę z nią pracować. Muzyka to moje życie.
Leicester.
Leicester to mój dom. Leicester to miasto, które było dla mnie bardzo dobre. Dzięki niemu mogłem rozwinąć Vibronics i pracować z wieloma bardzo utalentowanymi artystami. Ponadto to miasto, które jest bardzo zróżnicowane. Gdzie mieszkają ludzie z całego świata co czyni je bardzo interesującym miejscem do mieszkania bo obcujesz z różnymi kulturami.
Reggae.
Reggae to moja muzyczna pierwsza miłość. Muzyka, która bardzo wiele dla mnie znaczy, w której jestem najbardziej zadomowiony. Do której mam niekończącą się pasję. To dzięki niej muzycznie wszystko dla mnie się zaczęło. Pomimo tego, że robię dub, i że głownie są to numery instrumentalne, przepełniony efektami itd., to wszystkie one zaczynały jako numery reggae. Zwykle robię najpierw kawałek reggae, a potem zaczynam go dubować. Reggae to naprawdę muzyka korzeni.
Dziękuję za rozmowę Steve.
Dzięki to była przyjemność.
Rozmawiał Rafał Konert, Wrocław 7 marca 2015 i Wrocław 5 lipca 2018.
Korekta tekstu Krzysztof Śliwka.
Wywiad w wersji audio ukazał się w 633 odcinku audycji Pozytywne Czwartki.

Steve „Vibronics” Gibbs i Rafał