
Podsumowanie roku 2019 – TOP 10 albumy
Tradycyjnie przyszedł czas na subiektywne podsumowanie roku. Zaczynamy od dziesiątki najlepszych albumów, które ukazały się na przestrzeni 2019 roku.
1.Lee „Scratch” Perry & Adrian Sherwood – Heavy Rain (6 grudnia, On U Sound)
Pomimo że „Heavy Rain” ukazał się dopiero w grudniu, to jego pierwotna wersja znana była fanom Perry’ego od maja. „Rainford” został uznany za jeden z najlepszych albumów w dorobku Scratcha od lat. Adrian Sherwood, który jest odpowiedzialny za produkcję, po raz kolejny udowodnił, że jest topowym producentem, a miano to nie wzięło się znikąd. Przy „Heavy Rain” dodatkowo maczał palce Brian Eno, brytyjski multiinstrumentalista i producent, co dodało całości pikanterii. Krąży opinia, że: „jeśli album „Rainford” to współczesna wersja „Roast Fish, Corn Bread, Collie Weed” to „Heavy Rain” jest współczesnym „Super Ape”. Po przesłuchaniu jednego i drugiego nie trudno się z tym nie zgodzić. Krążek ten wspiął się na pierwsze miejsce listy Billboard i stał się pierwszym albumem w dorobku Lee „Scratcha” Perry’ego, który stanął na szczycie podium.
2.Inna De Yard – Inna De Yard (12 kwietnia, Chapter Two)
Po świetnie przyjętym albumie z 2017 roku Inna De Yard powróciło z drugim long playem. Zatytułowany po prostu „Inna De Yard” krążek zachwyca swoją prostotą i nietuzinkowym pięknem. To prawdziwe korzenie jamajskiej muzyki. Bębny i akustyczne instrumenty wprawiają słuchacza w osłupienie. Do tego iście gwiazdorska obsada w postaci legend jamajskiej sceny muzycznej: Ken Boothe, Cerdic Mython, Winston McAnuff i Kiddus I tworzą trzon tego wyjątkowego międzypokoleniowego projektu muzycznego. Do tego Var, Derajah, Kush McAnuff, którzy reprezentują nową generację jamajskiej spuścizny gatunkowej. Na albumie dodatkowo pojawiają się Horace Andy, a chórki na całości zapewniają The Viceroys. Świetnie wypadł też duet Judy Mowatt z Jah9. Dopełnieniem całości jest rewelacyjny film dokumentalny „The Soul Of Jamaica” (w Polsce pod tytułem „Serce Jamajki”) w reżyserii Petera Webbera.
3.Sly&Robbie vs Roots Radics – Final Battle (15 kwietnia, Serious Reggae)
Jeśli chodzi o roots reggae, to w tym roku chyba nic lepszego nie usłyszycie. Tak szalone pomysły jak ten rodzą się co jakiś czas w różnych zakątkach świata. Ten swoje początki ma w Argentynie, gdzie Hernan Sforzoni rozpoczyna pracę nad albumem. Owocem tych prac jest Sly&Robbie vs Roots Radics – „Final Battle”. Dwa różne style, dwa zasłużone składy, które zapisały się na kartach jamajskiej historii muzyki. Sly Dunbar, Robbie Sheakspeare, Errol Flabba Holt, Earl „Chinna” Smith i Dean Fraser – przyznacie sami, że to niezła zachęta. Jak to bywa w przypadku takich projektów, skład wokalny, który pojawił się na nagraniach, zapiera dech w piersiach: Michael Rose, The Mighty Diamonds, Ken Boothe, Horace Andy, Freddie McGregor, Max Romeo, Pablo Moses, Toots Hibbert, The Congos, Luciano, Brinsley Forde i Lee „Scratch” Perry. W listopadzie totalnie zasłużenie album został nominowany do nagrody Grammy w kategorii Najlepszy Album Reggae.
4. Dub Dynasty – Gideon (29 listopada, Steppas Records)
Na ten album fani Dub Dynasty czekali trzy lata. To czwarty krążek w dyskografii tego wyjątkowego rodzinnego projektu muzycznego na brytyjskiej scenie dubowej. Międzypokoleniowe połączenie pomiędzy dwiema generacjami artystów, którzy odcisnęli swoje piętno na światowej scenie dub. Z jednej strony mamy tu duet Alpha & Omega, czyli rodzeństwa (John i Christine), które od ponad trzech dekad jest nieustannie aktywne zarówno w studio, jak i podczas sesji live. Z drugiej strony Alpha Steppa (syn Johna Alpha), który jest jednym z najdonioślejszych głosów nowego pokolenia dub z Wielkiej Brytanii. „Gideon” to czternaście unikalnych wokalistów i wokalistek, którzy uświetnili numery na tym albumie. Z pewnością na uwagę zasługuje otwierający „Black Woman Civilisation” z Wellette Seyon, który już od kilku lat do czerwoności rozgrzewał parkiety dubowych imprez na całym globie. Ponadto usłyszeć tu można takich wokalistów jak Jospeh Lalibella, Fikir Amlak, Echo Ranks, Cologne, Nish Wadada, Joe Pilgrim, Nai-Jah, Cian Finn czy Ras Tinny. Po raz pierwszy w historii projektu nie usłyszymy stricte instrumentalnych numerów, które zwykle pojawiały się na poprzednich wydawnictwach formacji. Tradycyjnie krążek został wydany nakładem labelu Steppas Records.
5.High Tone – Time Has Come (1 marca, Jarring Effects)
Na samą wieść o pojawieniu się tego albumu na mojej twarzy od razu zawitał uśmiech. Mistrzowie francuskiego ekstrawaganckiego dubu High Tone aż pięć lat kazali czekać fanom na nowe wydawnictwo. Od dwóch dekad przełamują kolejne granice i poniekąd wyznaczają drogę francuskiej szkole dubowej. Tym razem przygotowali dziewięć numerów, które ciężko zakwalifikować do jednego gatunku. Z jednej strony dubowe, z drugiej doprawione brzmieniem techno i potężną dawką syntetycznego soundu powodują wrażenie, jakbyśmy słuchali czegoś znanego, ale na tyle nowego, że wciąż intrygującego z każdym kolejnym dźwiękiem. Taki właśnie jest „Time Has Come” – siedemnasty album grupy. Mroczny, niepokojący, ale przykuwający uwagę i z każdym kolejnym odsłuchem otwierający nowe drzwi.
6. Max Romeo – Words From The Brave (28 czerwca, Baco Records)
Trzy lata po wydaniu swojego ostatniego albumu weteran jamajskiego rootsu Max Romeo prezentuje swój dwudziesty siódmy long play. Krążek został wydany przez francuski label Baco Records, który w poprzednich latach z sukcesem wydawał albumy takich artystów jak Groundation, Protoje, Clinton Fearon czy projektu Havana meets Kingston. „Words From The Brave” to dziesięć nowych kompozycji, z czego w siedmiu z nich Maxowi Romeo akompaniuje francuski zespół Roots Heirtage. To głębokie i pulsujące roots reggae niczym ze złotych czasów rozwoju gatunku, ale czuć tu podmuch współczesnego podejścia do muzyki. A znany ze świetnych tekstów Romeo po raz kolejny dostarcza solidny przekaz i mocne przesłanie w swoich protest songach! Romeo wciąż posiada silny głos, co bardzo cieszy fanów, bo moc tę słychać później także podczas koncertów. Ponadto gościnnie na krążku można usłyszeć najmłodszego syna Maxa – Azzizi Romeo, który pojawił się w jednym utworze.
7. Nazamba – Nazamba (24 maj, Dubquake Records)
Śmiało można powiedzieć, że to jedno z najmilszych zaskoczeń roku. Od momentu pojawienia się klipu do numeru „The Groove” zaczęło robić się ciekawie. Przede wszystkim na scenę wszedł całkowicie nowy zawodnik nazywany Nazamba. Jego album wyprodukował, przebywający wtedy na Jamajce, Rico z francuskiego OBF Sound System. Premiera zapowiedziana była na maj, a co chwilę atmosferę podsycano wiadomościami, że na krążku znajdzie się Linval Thompson. Album zatytułowany jest po prostu „Nazamba” i bez dwóch zdań z miejsca mogę go polecić każdemu fanowi głębokiego basu i równie głębokiego niskiego głosu oraz dobrych tekstów. To wydawnictwo to prawdziwe dub poetry prosto z Kingston. Muzycznie to też duże zaskoczenie i ukłon w stronę Rico za zbudowanie świetnego klimatu albumu, którego od pierwszego do ostatniego dźwięku słucha się wybornie.
8.Panda Dub – Horizons (13 maja, Original Dub Gathering Productions)
Francuski dub ma się dobrze, czego dowodem jest nowe wydawnictwo od Panda Dub. „Horizons” ukazał się w maju i był niemałym zaskoczeniem pod względem muzycznym. Po wciśniecie przycisku Play odeszły w zapomnienie obawy przed jeszcze cięższym i bardziej pokręconym brzmieniem wygenerowanym na poprzednim albumie. Jest basowo, ale i bardzo przestrzennie. Momentami mrocznie, ale bardzo beatowo. Nie brakuje świetnych wokali i otwartości, która z pewnością mogła zaskoczyć. Na krążku usłyszymy czternaście numerów, z czego siedem to kompozycje własne, a siedem pozostałych to remiksy, które Panda Dub zrobił na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Na warsztat wziął m.in. „3rd Kingdom” od Alpha Steppa, „Bushweed Corntrash” Bonnie & Ricky czy „Something New” od KSD z Mariną P na wokalu. Numery z tego albumu z pewnością usłyszycie na niejednej imprezie dubowej.
9.Nai-Jah – Masquarades (15 marca, Khanti Records)
Nai-Jah, który dał się poznać światu jako wokalista na sesjach i klipach Alpha Steppa, tym razem pokazuje swoje możliwości w organicznym świecie muzyki. Dogłębne teksty piosenek i poruszanie ważnych tematów, jak walka polityczna oraz korupcja w Nigerii, to tematy numerów, które znajdą się na płycie. Maja one wstrząsnąć zarówno umysłem, jak i ciałem słuchacza. „Masquarades” to pierwszy długogrający album zespołu, choć mają na swoim koncie jeszcze dwie wcześniejsze EP. Tak, zespołu, bo poza samym wokalistą Nai-Jah to jeszcze perkusja, gitara, klawisz i suzafon, który odgrywa partie basu nadające całości trochę nowoorleańskiego stylu. Krążek to świetna mieszanka reggae z elementami tradycyjnej muzyki Ibgo i czasem afrykańskim, czasem reggaeowym pulsem.
10.Fat Freddy’s Drop – Special Edition Part 1 (15 listopada, The Drop)
Zestawienie zamyka nowozelandzka ekipa Fat Freddy’s Drop. W listopadzie wypuścili swój zapowiadany od dłuższego czasu album. „Special Edition Part 1” to w moim odczuciu bardziej EP niż long play. Nie zmienia to faktu, że te ponad trzydzieści kilka minut muzyki z dalekiej Oceanii wynagradza czekanie na nową płytę, ale i pozostawia niedosyt. Być może zespół zostawił furtkę i powstanie część druga? Wszystko na to wskazuje. Tymczasem pozostaje nam wtopić się w potężne, a zarazem lekkie brzmienie sekcji dętej i kojący wokal. Elementy te są bez wątpienia znakami rozpoznawczymi Fat Freddy’s Drop. Hipnotyczne, czasem wpadające w trans numery z pewnością dobrze prezentować się będą na żywo. A sposobność, żeby się o tym przekonać, nadarzy się już w marcu 2020 roku. Wtedy to Nowozelandczycy przyjadą na swoją trasę do Europy, zahaczając też o stołeczny klub Progresja.